sobota, 23 listopada 2013

Rozdział V

Rose

  Jestem na stadionie równo o dziewiętnastej. Wypatruję Scorpiusa, ale nigdzie go nie widzę. No cóż, chyba spodziewałam się po nim zbyt wiele. Czuję się zawiedziona, ale zaraz potem się otrząsam. Przecież mam Ala. Na myśl o nim robi mi się ciepło w sercu, ale czuję też takie dziwne rozdrażnienie. Zaraz przed wyjściem na trening znalazł mnie przed salonem Krukonów i zapytał gdzie idę. Jakbym nie mogła mieć chwili swobody! Odpowiedziałam mu trochę zbyt cięto, teraz jest mi głupio.
  Czekam jeszcze chwilę na Scorpiusa, ale dziesięć po siódmej odpuszczam. Zaczarowuję kafla, tak, by latał tak jakby ktoś nim grał. Wsiadam na Błyska. Dostałam tę miotłę w wakacje od rodziców, ponieważ mój tata bardzo chciał, bym się załapała do drużyny. Kafel podlatuje w górę, łapię go, lecę szybko do obręczy i przerzucam go. Bez sensu. Nie mogę grać sama, co to za sztuka trafić bez Obrońcy? Kafel leci w dół a ja podlatuję na miotle do pobliskiej wierzby i siadam na jej gałęziach. Oglądam powoli zachodzący słońce i listki powiewające na wietrze.
  Coś dotyka mojego ramienia, a ja krzyczę i spadam. W ostatniej chwili łapie mnie... Scorpius. Przyleciał na swojej miotle, musiałam go nie zauważyć. Teraz on siedząc swobodnie na Layu trzyma mnie w ramionach.
-Postaw mnie na ziemię. - warczę.
-A co z tego będę miał? - pyta z zawadiackim uśmiechem ale spełnia moją prośbę. Zsiada z miotły i opiera ją o wierzbę. Krzyżuje ramiona.
-Spóźniłeś się pół godziny. - mówię, niby obrażona, ale cieszę się, że w ogóle przyszedł.
-Wiem, przepraszam. Flitwick II mnie zatrzymał. - podchodzi do mnie i odsuwa mi kosmyk włosów z twarzy. Odtrącam jego rękę, z niechęcią, ale wiem, że muszę tak zrobić. Tak myślę.
- O czym chciałeś porozmawiać?
-Najpierw trening. - szczerzy się w uśmiechu. Ja też się uśmiecham.

 Więc trenujemy. Scorp jest obrońcą, ja ścigającą, więc składa się idealnie. Kilka razy udaje mi się strzelić gola, ale Scorpius nie daje mi forów. I dobrze. Nie potrzebuję litości, szczególnie od Ślizgona. Nawet jeśli z tym Ślizgonem coś mnie łączy.
  Trenujemy około półtora godziny. Nie jest na tyle późno, by wracać, ale na tyle ciemno, by skończyć trening. Siadamy na wierzbie, na której wcześniej czekałam, i opieramy się o siebie. Nie z czułości, chyba jednak bardziej ze zmęczenia, ale podoba mi się ta bliskość.
-Teraz mi powiesz, o co chodzi? - pytam.
- Szczerze, to o nic. - mówi zamyślony. - Chciałem sie po prostu z Tobą spotkać.
Uśmiecha się. Ale nie rozbrajająco, po swojemu, tylko nieśmiało, z dozą słodyczy. Dlaczego on musi być tak idealny?
-Podobało mi się. - mówię i płonę rumieńcem.
- Mi też.
Już nic nie mówimy. Siedzimy na wierzbie, na 'naszej' wierzbie i tylko patrzymy się sobie w oczy, uśmiechając się.

Około 22 wracamy przez błonia do zamku, na piechotę, a miotły trzymamy w rękach. Idziemy i rozmawiamy. O wszystkim , i o niczym. O nas? Chyba nie. O Albusie Scorp też nie wspomina. I dobrze.
Dochodzimy do zamku, a Scorp odprowadza mnie pod salon Krukonów. Wiem, że jego pokój wspólny jest pod jeziorem. To miłe, że przyszedł ze mną aż tutaj.
-Pa, Scorpius. - mówię ale wciąż stoję i nie wchodzę do mojego pokoju wspólnego.
-Pa, Księżniczko. Dobrych snów. - odpowiada Scorpius, i całuje mnie w rękę. Potem znika w otchłani ruszających sie schodów i zostawia mnie samą, z przemyśleniami, co przyniesie jutro.





BARDZO WAS WSZYSTKICH PRZEPRASZAM. Miałam tyle rzeczy na głowie, ale to żadna wymówka. Nie pisałam od lipca. W wakacje... chyba po prostu wolałam wyjść z domu, niż siedzieć i pisać, ale wiem, że to był błąd. A gdy zaczęła się szkoła... nim się obejrzałam, już listopad! Chciałam coś napisać, naprawdę, ale byłoby to tak na szybko i na odwal. Przepraszam. Ale, było, minęło. :) Wielki Powrót! Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba :)
Aha i bardzo dziękuję za ponad 1000 wejść! Boże, kocham was! I komentarze! To właśnie mnie zmotywowało, więc komentujcie!!! <3 


CZYTASZ=KOMENTUJESZ